
Dzisiaj zabiorę Was do naszego włoskiego mieszkanka w Trapani, oprowadzę po wąskich uliczkach miasta i opowiem, co ciekawego można tam robić.



Centrum
Trapani jest naprawdę urokliwe i atrakcyjne turystycznie i choć obskoczyliśmy je całe już pierwszego dnia, nie odebrało nam to przyjemności przechadzania się tamtędy w kolejne dni naszego pobytu, a wręcz dało okazję do intensywnego testowania okolicznych przysmaków.
We Włoszech jedzenie jest bardzo ważne,
jedzenie to przyjemność, to ważny moment w trakcie dnia. Śniadania przy
kawie je się słodkie, ale najważniejszym posiłkiem dnia jest kolacja. To
nie do końca mój rytm, ale starałam się wpasować i nawet nauczyłam (i
pokochałam) pić mocną, czarną kawę.
Typową
sycylijską potrawą (streetfood) jest na pewno aranchini - kule ryżowe
nadziewane rozmaitymi farszami. Mi najbardziej smakowało tradycyjne - z
mięsem, groszkiem w pomidorowym sosie. Były naprawdę dobre.
Adam
zajadał się lodami w bułce. Nie do końca rozumiałam to uwielbianie do
wielkiej słodkiej buły (takiej trochę w typie 7daysa) wypełnionej lodami
i śmietaną. Przepadłam za to za tradycyjnym canollo - rurkami
wypełnionymi serem ricotta. Znalezienie ideału zajęło mi sporo czasu, a
dla mnie ideałem była chrupiąca cienka rurka i gruboziarnisty soczysta i
nie za słodki serek. Wspaniałe.
Jeśli
znajdziecie się w Trapani, nie możecie zapomnieć o pizzerii Calvino.
Ale jeśli chcecie stolik, w jednej z wąskich cel, musicie go
zarezerwować. Inaczej będziecie stać w długiej, bardzo długiej kolejce i
zabierzecie swoją idealną pizzę do domu lub zjecie na szybko przy
ladzie.
Pizza
jest tam naprawdę pyszna. Widziałam jak jest robiona. Trochę masowo, bo
stoją tam tłumy ludzi, ale z lubością i uwagą. Nad wszystkim czuwa Pan
Calvino, właściciel. Nasza pizza pachniała świeżymi pomidorami, idealnie
dobranymi składnikami, ociekała oliwą. Była doskonała.
Przy
naszym włoskim mieszkanku, w którym mieszkaliśmy pod koniec urlopu,
znajdował się mały sklepik (Via Liberta). Sprzedawało w nim małżeństwo Włochów.
Dogadywaliśmy się trochę po angielsku, trochę po włosku, trochę na migi,
ale było sympatycznie. Co dzień witaliśmy się w drzwiach, często
robiliśmy też u nich zakupy. Mieli świeżą ricottę, domową pizzę z blachy
i przepyszne ciastka (oczywiście nadziewane ricottą).
Było też pewne mniej tradycyjne (a bardziej nowoczesne) eko miejsce, na głównej ulicy (Corso Vittorio Emanuele), gdzie można było wypić owocowy sok i zjeść przepyszną sałatkę. Wszystko organiczne, zdrowe i świeże i przygotowywane na miejscu, na widoku. To miejsce polecam wszystkim, którzy właśnie poszukują alternatywy.
Kawałek
drogi od centrum znaleźliśmy też małe targowisko ze świeżymi owocami.
Kupowaliśmy tam pomarańcze, cytryny i truskawki, które pałaszowaliśmy na
plaży i na naszym balkonie.
Piliśmy hektolitry czarnej kawy i odpoczywaliśmy...







sukienka nie w moich kolorach,ale te pierwsze zdjęcie na balkonie i te robione przez drzwi - no cudo! zawsze chciałam takie mieć :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńGdzie kupilas te sukienke z ostatniego zdjecia? Wygladasz fantastycznie!
OdpowiedzUsuńW h&m :)
UsuńDziękuję
Ale tam BOSKO <3
OdpowiedzUsuń:*
UsuńPrzyjemnie tam :)!!!
OdpowiedzUsuńZdjęcia fantastyczne. Można wręcz poczuć klimat Włoch. Obserwuję Twojego bloga od baaardzo dawna i muszę przyznać, że nie tylko Ty przeszłaś metamorfozę ale i zdjęcia, które zamieszczasz. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń